Jako stary wyjadacz, który prowadzi bloga już od 10 dni, opowiem Wam jakie są ciemne strony tego niełatwego biznesu.
Myślałem, że pisanie w ten sposób, pokryje moje wewnętrzne zapotrzebowanie na pisanie, a jednocześnie potrzebę podzielenia się czymś, dania czegoś innym. Ale te cele trochę się wzajemnie wykluczają.
Gdy piszę tekst, o którym wiem, że będzie publicznie dostępny, to nie pozwalam sobie na pisanie o moich uczuciach, indywidualnych doświadczeniach, personalnych szczegółach. Nie pozwalam sobie na wyrzucenie z siebie wszystkiego, co we mnie siedzi. W pogoni za wartościami uniwersalności i przydatności dzieła, poświęcam tą terapeutyczną wartość samego procesu tworzenia. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, abym nadal pisał oprócz tego tylko dla siebie, ale doba nie jest z gumy. Oba typy pisania konkurują o ten sam zasób czasowy.
Jest jeszcze jeden typ pisania, który konkuruje o tenże zasób. Zamiast pisać o jakiejś idei, wydarzeniu, odczuciu na blogu, mógłbym napisać o tym do znajomych i poprowadzić na ten temat dwustronną dyskusję, jednocześnie podtrzymując więzi. Tak na dobrą sprawę to mógłbym podsyłać im link do bloga jako zalążek dyskusji, ale jakoś dziwnie bym się z tym czuł.
W celu wysłania tekstu do Internetu nie piszę też odręcznie. Muszę siedzieć przy komputerze, który potrafi rozpraszać. Na przykład przez nawyki, że skoro już go używam, to przy okazji coś sprawdzę. Łatwiej mi wyciszyć się i skupić z dala od wszelkich urządzeń elektronicznych.
Jest jeszcze mania poprawiania. Wrzucenie nowej wersji tej strony to 2 kliknięcia. Dosłownie. Policzyłem. Przez jakiś czas po wrzuceniu wpisu, ciągle pojawiają się myśli o wymaganych poprawkach. A to, że to zdanie było jakieś takie nieforemne, nie oddaje tego co miałem na myśli. A to, że zapomniałem czegoś dopisać. Nie widać tego z zewnątrz, bo szablon którego używam nie dodaje automatycznie dat ostatniej aktualizacji tekstu. To na szczęście z czasem samo słabnie.
Na początku była też jeszcze mania publikowania. Żeby wrzucać jak najwięcej rzeczy, regularnie, bo trzeba czymś zapełnić. Ale to też trzeba odrzucić i uznać, że lepiej skupić się na jakości i rzeczywistej wewnętrznej potrzebie. W Internecie i tak jest już aż za dużo treści.
Możliwe, że po wstępnym okresie próbnym, muszę sobie teraz zrobić przerwę.